Przed meczem Jacek Zieliński miał ogromny ból głowy – jak złożyć „coś” z niczego. Na szpicy kibice ujrzeli kapitana Nono, po lewej stronie Martina Remacle’a, a w środku pola Wojciecha Kamińskiego. Na środku obrony szkoleniowiec postawił na Slobodana Rubezicia, który błysnął dubletem w Pruszkowie.
Kielczanie, mimo że mierzyli się z ostatnią drużyną Ekstraklasy, nie byli w najlepszej formie. Ale przejdźmy do rzeczy – do samego spotkania. A to zaczęło się zdecydowanie lepiej dla Korony, która chciała udowodnić, że nawet przy sporych brakach kadrowych można urwać punkty na tak specyficznym terenie, jakim jest stadion w Gliwicach. Niestety, jak łatwo się domyślić, nic z tego nie wyszło… poza rzutem rożnym.
W kolejnych minutach to jednak kielczanie byli bliżej gola – w 15. minucie Davidović trafił w słupek, co patrząc na jego ostatnie mecze, można uznać nawet za mały sukces. Czy ta sytuacja „dała kopa”? Uwaga… nie! Kto by się spodziewał – chyba wszyscy.
W 19. minucie Czarnogórzec znów był blisko otwarcia wyniku, ale tym razem znalazł się na pozycji spalonej. Piast był cofnięty, czaił się gdzieś z tyłu, ale właściwie nikt nie wiedział – na co. Pewnie sam Daniel Myśliwiec zachodził w głowę przy ławce rezerwowych.
Żółto-czerwoni, mimo że momentami wyglądali lepiej od rywala, nie potrafili przekuć swojej przewagi w prawidłowo zdobytą bramkę. Pierwsza połowa nie przyniosła więc wielkich emocji, a co więcej – zakończyła się wynikiem 0:0.
Po zmianie stron Piast chciał wziąć sprawy w swoje ręce, pokazując, że nie jest chłopcem do bicia. Ale – jak to bywa w takich przypadkach – nie dało to absolutnie nic. Korona, która przed tym spotkaniem zajmowała piątą pozycję w tabeli, kontrolowała wydarzenia na boisku, choć sama nie błyszczała.
W 52. minucie blisko gola był Tamas Svetlin, ale jego uderzenie poszybowało nad poprzeczką. Chwilę później Piast coś tam próbował, coś chciał udowodnić, ale czy dało to cokolwiek? Nic a nic. Można wręcz powiedzieć – wcale.
Kielczanie próbowali przedrzeć się przez defensywę gospodarzy, lecz bez skutku. Sam mecz? Cóż... nie był porywający. Wręcz przeciwnie – nudny, jak typowa ekstraklasa w typowy piątkowy, zimny wieczór. W tym czasie spokojnie można było przełączyć się na Bundesligę, gdzie Borussia Dortmund grała z Augsburgiem, bo tam przynajmniej coś się działo. Ale jak to się mówi – to był mecz dla koneserów.
Można było odnieść wrażenie, że jedni i drudzy myślami byli już przy zbliżającym się wolnym weekendzie. W 70. minucie na boisku pojawił się Hubert Zwoźny, który zastąpił Wiktora Popowa, a chwilę później Nikodem Niski zmienił Martina Remacle’a.
Bardzo słabo spisywał się tego dnia Nono – tracił piłkę za piłką, irytując kibiców, którzy coraz głośniej domagali się jego zejścia z murawy.
W 80. minucie wydarzyła się jedna z nielicznych godnych uwagi akcji. Niski zagrał do Davidovicia, który jednak nie wykorzystał swojej szansy. Chwilę później los dał mu drugą – i znów nic z tego. Strzał prosto w bramkarza. I jak się to wszystko skończyło?
Bezbramkowym remisem.
Piast Gliwice – Korona Kielce 0:0
Piast: Plach – Drapiński, Czerwiński, Juande, Twumasi – Jirka, Boisgard (36’ Felix), Sanca (62’ Barkowski), Dziciek, Tomasiewicz (82’ Chrapek) – Dalmau (82’ Leśniak)
Korona: Dziekoński – Rubezić, Soteriou, Resta – Popow (70’ Zwoźny), Svetlin, Kamiński (75’ Strzeboński), Matuszewski (75’ Pięczek) – Davidović, Nono (86’ Głowiński), Remacle (70’ Niski)
Żółte kartki: Boisgard – Remacle
Czerwona kartka: Chrapek