To, co działo się wokół tej produkcji zanim trafiła na ekrany kin nie trzeba nikomu przypominać. Miało być dzieło na miarę filmu o katastrofie smoleńskiej. Miało się dziać, a na światło dzienne miały wyjść sprawy, jakich nikt jeszcze nie poruszał, o których nikt jeszcze nie słyszał. Na tapetę miały być wzięte tematy tabu. Balonik powoli zaczął się napełniać przepychankami pomiędzy reżyserem, a słynnym panem ministrem, pupilkiem Ministerstwa Obrony Narodowej. Oparło się nawet o zegarek i bynajmniej nie był to odgrzewany kotlet z ręki ministra Grabarczyka. To wszystko nakręcało potencjalnego widza, który wilczym wzrokiem spogląda na obecne poczynania władzy, nakazującej polkom i polakom za.... pracować za miskę ryżu. Trailer pierwszy i oficjalny, drugi też oficjalny. Poszło, przeszło. Balonik się pompował. Do tego obsada, która do kina przyciągnie młodszych widzów, nie zgadzających się z obecnymi rządami, oraz tych nieco starszych, którzy są przedstawicielami twardego elektoratu. Olbrychski, Grabowski, Kasprzyk, Królikowski, Bosak, Chabior, Stuhr. Brakowało jedynie białego królika, wyskakującego z magicznego cylindra.... Wszystko dobre, jak odsmażane pierogi. Finałowe odliczanie i kasy kin rozpoczęły sprzedaż biletów.
4 września miała miejsce premiera tego dzieła. A raczej działa, wymierzonego w głównodowodzących naszym państwem. Tylko, że działo lufę miało zapchaną wyciorem. Coś strzeliło, ale tak słabo. Z lufy został strzęp i osmalone twarze tych, którzy za ten strzał odpowiadali. Mimo wszystko w krótkim czasie temu wystrzałowi przyjrzało się około miliona osób. A to wszystko za sprawą balonika, który napompowany do granic wytrzymałości prężył się i skwierczał. Naelektryzowane ścianki przyciągały publiczność do kin i przyciągają dalej. Jedni z ciekawości, drudzy z nudów, a inni z obowiązku - ku chwale Ojczyzny.
Na sali kinowej, którą odwiedziłem salw śmiechu nie było. Jedni sączyli złocisty napój, którego woń roznosiła wszędzie, drudzy przysypiali. Wytrwałem do końca tylko dlatego, że przed seansem wypiłem cztery mocne kawy. Patrzyłem i do ostatnich sekund oczekiwałem fajerwerków. Przyznam szczerze, że zrobienie takiego filmu powinno zająć reżyserowi około 4 godzin, wraz z montażem. Wystarczyło jedynie wejść na jeden z portali streamingowych, powycinać kilka lepszych kawałków ze znanymi wszystkim tekstami typu "białe jest białe, a czarne jest czarne", oraz "przez ostatnie osiem lat Polki i Polacy...", dodać do tego jakąś narrację i wszystko byłoby lepsze. A tak? Wyszła kiepska podróbka "Ucha Prezesa" w obsadzie aktorskiej, za której gaże śmiało wyżywiłoby się głodujące dzieci w Europie i Afryce.
Podsumowując przyznam szczerze, że pieniądze wydane na kino nie były sumą, bez której nie wyobrażam sobie życia, ale teraz wiem, że te kilkanaście złotych zainwestowałbym... no właśnie, gdybym nie uległ magii pompowanego balonika. Można mi wierzyć, lub nie, ale przeczuwałem, że dla mnie film okaże się kiepską kalką czegoś, co widać na co dzień. To tak, jak kiedyś z nadziejami pokładanymi w Kamilu Stochu. Miał być Mistrzem i liderem Pucharu Świata w skokach narciarskich. Związek pompował balonik bardziej, aniżeli się dało, a życie pokazało, że oczekiwania znacznie różnią się od tego, co dostajemy. Nie tylko od życia.
Zatem proponuję podchodzić na chłodno do wielu rzeczy, bo nie wszystko złoto, co się świeci. A jeżeli chodzi o dmuchanie balonika, to życzę wszystkim, żeby po obejrzeniu filmu i spożyciu wywaru z chmielu nie musieli dmuchać w ten inny balonik.