Wyobraźcie sobie sytuację, w której okazuje się, że Wasze dziecko pada ofiarą innych... nie innych dzieci, ale innych rodziców. Nie Wasze nastoletnie dziecko, nie Wasze dorosłe dziecko, ale dziecko, które dopiero wchodzi na ścieżkę szkolną. Jest ono od pierwszego dnia oceniane, etykietowane, szufladkowane (czy jak kto woli) przez dorosłych. Nie nauczycieli, ale rodziców... Rodziców tak bardzo zapatrzonych w swoje dzieci, że wręcz tracących obiektywny ogląd wielu sytuacji. Rodziców roszczeniowych wobec szkoły, skoncentrowanych na sobie, krytykanckich względem innych. Znacie takich? Jestem pewna, że tak. Mam tylko nadzieję, że nie musicie doświadczać ich działań bezpośrednio skierowanych na Was, skierowanych na Wasze dzieci. I dlaczego ja dziś o tym...? Bo to coraz częstszy temat, z jakim spotykam się w mojej pracy. Co powiedzieć dziecku, które doświadcza odrzucenia przez grupę klasową, Które tak bardzo chce być zaakceptowane, że podejmie każde działanie, by się przypodobać, a potem zostanie wyśmiane, że to zrobiło? Zastanawiam się zawsze, kto bardziej potrzebuje oddziaływań – to właśnie dziecko, jego rodzic, który chce pomóc, ale nie zawsze potrafi, inne dzieci nie liczące się z uczuciami rówieśników czy może w końcu ci inni rodzice, którzy nie potrafią nauczyć swoje dzieci, jak szanować innych, jak wyrażać swoje zdanie, emocje... Bardzo łatwo zorganizować nagonkę na pierwszo- czy drugoklasistę. Bardzo łatwo przypisać mu pakiet negatywnych opinii i wzajemnie nakręcać się w szerzeniu ich. Bardzo łatwo zaburzyć rozwój samooceny takiego dziecka. I takie właśnie działanie to przejaw hejtu. Tak, tak... Wyśmiewanie to hejt. Wmawianie bezpodstawnych oskarżeń to hejt. Poniżanie, negatywne nakręcanie izolacji kogoś od grupy i organizowanie sobie tym faktem dobrej zabawy to też hejt. Tylko kto jest hejtującym? Czy na pewno są to siedmio- ośmiolatki, czy może rodzice dający negatywne przekazy, wzmacniający niepożądane zachowania swoich dzieci wobec innych, broniący tych zachowań...? To już pozostawiam Państwa refleksji...