Większość wraca wspomnieniami do wakacji, wypadów do Egiptów, Turcjów, Tunezjów, Gdańsków, Pcimiów i Koluszków... Niektórzy też wspominają tydzień na działce. Janusze i Grażyny będą żyć wspomnieniami do następnego kredytu, zaciągniętego tylko po to, żeby na „fejsie” pokazać, że się było i bywało. Wrzesień jest miesiącem zmian dla matek i ich dzieci, „madek i ichnich bombelków”, całej dziatwy, która pierwszy raz przekracza progi szkół, dla kaszojadów, które przekształciły się już z poziomu larwy w poziom licealisty, czy licealistki. Miesiąc wrzesień jest też miesiącem zalewania „Fejsa” zdjęciami typu: „mój pierwszy raz w szkole”, „moje pierwsze wagary”, „ja i moja ekipa”... Można dostać ciężkiej niestrawności przeglądając rodzicowe profile, Insta Story i inne, zjadające czas (i mózg) apki, na których widać zdjęcia z podpisem – „moja Karina i Sebastianek w szkole”. Wydarzenie roku!!! Zaskoczenie dla rodziny oraz znajomych, bo nie zapowiadało się, że wylądują w szkolnej ławce z dobrej woli. Cud i olśnienie. Przecież to takie nie codzienne, że dzieci idą do szkoły...
Miesiąc wrzesień jest również miesiącem żniw dla tych, którzy na szkole, powrotach z wakacji oraz nieco ospałych wczasowiczów zarabiają. Zdziwienie? Takie są fakty.
W marketach aż roi się od promocji na długopisy, kartki, zeszyty, gumki i korektory, które sprzedają się w zastraszającym tempie. Przy kasach można zauważyć ruch, po którym myśli o zbliżającym się końcu świata lub armagedonie nasuwają się same. Ktoś, kto chce kupić bułkę, masło i mortadelę uważany jest za wroga narodu – bo jak to, zeszytu nie kupić? Ryza papieru? Mało... jest promocja, więc bierzmy 10 ryz, siedemdziesiąt osiem zeszytów i tysiąc sześćset osiemdziesiąt jeden długopisów z gumką do zmazywania błędów ortograficznych, które w zakupionych zeszytach wyrastają szybciej niż pleśń na kanapkach zostawionych w plecakach. A co tam...
Potem tylko słychać narzekanie, że drogo... że szkoła dużo kosztuje. A kosztuje, bo musi. Wrzesień miesiącem wysokich marży dla sprzedawców, którzy żyją z wakacyjnych letargowiczów, odkładających szkolną wyprawkę na 1 września. Należy kupić zeszyt w linie proste i łamane, w kolorze lazuru, z marginesami w odcieniach papieskiej purpury i okładką powlekaną satynowym laminatem. Obuwie po szkole (to już wymysł zarządzającego managerami ds. konserwacji powierzchni płaskich) musi być wyposażone w kauczukową podeszwę w kolorze białym, wraz z systemem ABS i rzepem lub sznurówkami, które wykonane będą z wegańskich wersji włókien bambusa. A to wszystko kosztuje i to grube miliony złotówek. Ale tak to jest – wrzesień miesiącem dojenia, żerowania, spijania śmietanki i innych kawiorów dla handlarzy. Bo tak ma być, taki jest mechanizm.
Ale nie tylko branża papiernicza ma swój czas. Również branża kosmetyczna. Zapytacie dlaczego?
Od rodziców, dziadków, wujków, ciotków, pociotków i innych, którzy marzą o lekarskiej karierze pociechy, uczeń (niezależnie od stopnia szkolnej kariery) zostaje również wyposażony w wiadro wazeliny, smalcu oraz cwaniactwa. Ma być dobrze, miło i wzorowo.
Niezależnie czy to uczniowie szkół podstawowych, czy średnich czeka ich dziesięć miesięcy pracy, stresów, napięć, wycieczek, wzlotów i upadków, apeli i akademii, sprawdzianów, dyktand, odrabiania zajęć, symulowanych chorób oraz czytania lektur w postaci streszczeń. To wszystko tylko po to, żeby znowu udać się na upragniony wypoczynek.
A za rok? Znowu będzie wrzesień, znów odbędą się szumne powroty z wakacji z uszczuplonym portfelem, z zaciągniętym kredytem i z nową porcją wrażeń, od których „fejsbuki” będą pękać w szwach. Przecież raz się żyje. Znów ruszą promocje na zeszyty, papier toaletowy, wazelinę i długopisy. Teraz po szkolnych zakupach pozostaje jedna myśl – po ile w grudniu będzie żywy karp...?