Ospała Korona, rozbudzony Raków
Chwilę przed pierwszym gwizdkiem na stadionie przy Ściegiennego rozbrzmiał hymn, który mógł tchnąć w zawodników ducha walki o każdy metr boiska. Szybko jednak okazało się, że narodowy patos nie miał przełożenia na skład – w obu drużynach na murawie pojawiło się zaledwie po trzech Polaków. Dla Rakowa to żadna nowość, ale Korona Zielińskiego przyzwyczaiła kibiców do czegoś innego.
Początek meczu należał do przyjezdnych. Raków od pierwszych minut ruszył z agresywnym pressingiem, chcąc narzucić tempo gry, co w przypadku częstochowian nie jest wcale ich codzienną taktyką. Już w piątej minucie kibice gospodarzy zamilkli – Adriano Amorim znakomicie wykorzystał lukę między obrońcami Korony, wpadł w pole karne i bez problemu pokonał Xaviera Dziekońskiego.
Zamiast odpowiedzi – chaos. Kielczanie wyglądali na kompletnie zagubionych. Raków kontrolował piłkę, dyktował tempo i co chwilę tworzył kolejne okazje. W 18. minucie po nieporozumieniu w obronie Korony piłka przypadkowo trafiła pod nogi Pau Resty, który uderzył mocno, lecz prosto w bramkarza.
Słabo spisywał się Dawid Błanik – gubił piłki, nie potrafił przyjąć ani celnie podać. W efekcie w 20. minucie Amorim ponownie błysnął, zagrywając idealnie do Jonatana Brunesa, a ten z najbliższej odległości wpakował futbolówkę do siatki. Raków prowadził 2:0, a z trybun coraz głośniej niosło się rozpaczliwe: „Korona, grać!”.
I wtedy – zupełnie niespodziewanie – przyszło przebudzenie. W 25. minucie Władimir Nikołow przejął piłkę na prawej stronie, dograł do Błanika, a ten zrehabilitował się za wcześniejsze błędy, pokonując Oliwiera Zycha i zdobywając bramkę kontaktową. Stadion ożył, a gospodarze złapali wiatr w żagle.
Raków na moment stracił pewność siebie i cofnął się pod własne pole karne. Gra uspokoiła się, a ciężar pojedynku przeniósł się do środka pola, gdzie obie drużyny starały się raczej nie popełniać błędów niż tworzyć sytuacje. W 40. minucie znów aktywny Nikołow mógł doprowadzić do remisu, ale jego strzał głową minął bramkę o centymetry.
Pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem Rakowa 2:1, a kibice Korony mogli mieć mieszane uczucia – zespół długo spał, lecz pod koniec pokazał, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
Druga połowa do zapomnienia
Po przerwie kibice z Kielc mieli nadzieję, że ich drużyna odwróci losy spotkania. Korona, która końcówkę pierwszej połowy zagrała znacznie lepiej, ruszyła odważnie, chcąc jak najszybciej doprowadzić do remisu. Szybko jednak okazało się, że Raków nie zamierza oddać inicjatywy bez walki.
W 48. minucie doszło do starcia między Martinem Remacle a Adriano Amorimem – obaj padli na murawę, jakby poraził ich prąd. Na szczęście obyło się bez kontuzji, choć sędzia i publiczność nie mieli wątpliwości, że panowie trochę „podkolorowali” całe zdarzenie.
Kielczanie próbowali wykorzystać zamieszanie w defensywie rywali spod Jasnej Góry. Raz po raz wchodzili w pole karne, jakby chcieli dosłownie wepchnąć piłkę do siatki, jednak brakowało im dokładności. W jednej z akcji Remacle umieścił piłkę w bramce, lecz sędzia natychmiast podniósł chorągiewkę – spalony. Goście mogli odetchnąć.
Raków, choć cofnięty, zachowywał spokój i cierpliwie rozgrywał piłkę, szukając okazji do kontr. Obraz gry jednak nie porywał – przez długie minuty futbolówka krążyła głównie w środkowej strefie, a tempo meczu wyraźnie siadło. Kibice, którzy liczyli na emocje, musieli zadowolić się kilkoma niecelnymi strzałami szybującymi daleko nad poprzeczką.
W 74. minucie znów zrobiło się gorąco, gdy Jonatan Brunes urwał się obrońcom po świetnym podaniu prostopadłym. Norweg znalazł się blisko bramki, ale Soteriou zdążył z asekuracją, a piłka wylądowała tylko w bocznej siatce.
Chwilę później publiczność przywitała długo wyczekiwanego Wiktora Długosza, który po urazie wrócił na murawę po raz pierwszy od meczu z Lechią Gdańsk. Niestety jego wejście nie odmieniło losów spotkania.
Końcówka meczu przebiegła w ospałym tempie. Obie drużyny miały swoje momenty, ale brakowało im precyzji i determinacji. W 86. minucie Patryk Makuch przejął piłkę po błędzie Soteriou i stanął oko w oko z Dziekońskim, jednak trafił prosto w bramkarza. Chwilę potem Długosz miał idealną okazję, lecz nie trafił nawet w piłkę.
Raków przypieczętował zwycięstwo w samej końcówce. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Marcel Pięczek zagrał wprost pod nogi Pau Resty, który minimalnie chybił, lecz już w doliczonym czasie gry Makuch nie pomylił się – Fapewnym strzałem ustalił trafił na 3:1. W samej końcówce sędzia wskazał na jedenasty metr od bramki po faulu cypryjskiego defensora. Do piłki podszedł Lamine Diaby Fadiga i ustalił wynik spotkania na 1:4.
Korona Kielce - Raków Częstochowa 1:4 (1:2)
Bramki: 0:1Adriano Amorim 5, 0:2 Jonatan Braut Brunes 21, 1:2 Dawid Błanik 25, 1:3 Patryk Makuch 90+2, Lamine Diaby Fadiga 90+6'
Korona: Dziekoński - Rubezić, Sotiriou, Resta - Popow (59. Zwoźny), Remacle (72. Kamiński), Svetlin, Matuszewski (72. Pięczek) - Davidović, Nikołow, Błanik (77. Długosz).
Raków: Zych - Konstantopoulos (46. Pieńko), Racovitan, Svarnas, Tudor - Struski, Repka, Amorim (70. Barath) - Bulat (79. Seck), Rondić (55. Fatiga), Brunes (79. Makuch).